Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 219.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   215   —

z kamieniem u szyi do Wisły zaniosły? Siła ich którym się księcia chce — ale im go nie dam.
— Nie robota to braci? — pytał Wichfried.
— O! ci by mnie téż żywcem spalili ale to nie ich sprawa.
Rozmowa przerywana ciągnęła się długo, głośna i cicha, zgodna i sporna; na ostatek wdowa się dopominać zaczęła o księcia, kiedy przyjdzie, a Wichfried za to ręczyć nie mógł i nie bardzo obiecywał.
— Powiesz mu żem chora, że umieram, że proszę łaski choć na chwileczkę, musi przyjść — zawołała Dorota. — Długo mu tak dać zostać nie mogę. Jak dzień, dwa się nie zjawi, sama pójdę!
Chodziła mocno poruszona.
— Mogę się odziać po męzku — kto mnie pozna? Ty mnie poprowadzisz. Gdy go niema dłużéj, strachem mrę, tam wszyscy na mnie — tam bij zabij na Dorotę. Niech co chce będzie — nie puszczę Kaźmierza! Porzuci mnie, umrę, wołała przerywanemi słowy, po izbie chodząc i przyskakując do Wichfrieda. Szepnął w końcu iż książe mu oświadczył że jakiś czas sam być pragnie.
— A ja nie chcę aby był sam! — odparła Dorota.
W końcu niemiec, który probował się sprze-