Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 221.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   217   —

Jagna, obracać, potém z ciężkim westchnieniem podniosła, zatoczyła oczyma. Stach stał w progu, zobaczyła go, musiała przypomnieć sobie co sen zatarł w pamięci. Dłoniami jeszcze zczernionemi od dymu, potarła czoło, odgarnęła włosy i popatrzywszy na swe ręce wzdrygnęła się nieco. Spokój powrócił. Skinęła na Stacha aby przyszedł ku niéj, a gdy się pochylił, szepnęła mu do ucha.
— Spaliła się wiedźma?
— Nie — rzekł Stach — wynieśli ją z płomieni.
Oczyma wielkiemi, strasznemi zatoczyła w około niedowierzająco.
— Nie spaliła się? Nie?
Zadumała głęboko i padła płacząc na posłanie.
— I ogień jéj nie bierze! — mruczała — a ona go zgubi!
Stach pytań nie śmiał zadawać.
— Nie spłonęła ona — rzekł po chwili — ale was widziano gdyście od ognia bieżeli. Nuż wydadzą! nuż pozna kto!
Z wyrazem pogardliwym Jagna zwróciła twarz ku niemu.
— No — to mnie spalą na stosie! — odezwała się — a wy pójdziecie patrzeć wszyscy! Przyjdzie i ona i książe. Uwiążą do słupa! Raz trzeba umierać — to łatwiéj jak żyć!