Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 223.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   219   —

suszyła oczy, starając mu się uśmiechać. On patrzał na nią nie mówiąc nic.
Jednego dnia rano odezwał się dzwonek na Wawelu, na mszę pierwszą wołając do św. Wacława. Jagna nigdy prawie, lub rzadko do kościołów chodziła. Głos tego dzwonka pierwszy raz przemówił do niéj, jakby ją coś wołało, jakby ku sobie ciągnął. Opierała mu się długo, dopominał się — zdało jéj się że zrozumiała głos jego, że musiała za nim pójść.
Narzuciła czarną chustę na siebie i nikomu nie mówiąc cała drżąca, spiesząc się wybiegła za próg domu. Ranek był chmurny, ciemny, niebo zaciągnięte.
W progu spotkała się ze Stachem.
— Dokąd? — spytał.
— Muszę, muszę — ja niewiem. — Bądź spokojny, powrócę — odparła niewyraźnie i spiesznie.
Nawykła była czynić wolę swoję, nikt nie śmiał jéj wstrzymywać. Skinęła tylko, rzuciła się do wrót, wybiegła. Stach choć się uląkł, nie poszedł za nią, wzbroniła mu. Z początku szła spiesząc zdyszana, zwolniła potém kroku, otuliła się chustą — lżéj jéj było. Nie szukając jéj, nie myśląc drogę na zamek znalazła, minęła bramę ciemną. Kościół stał otwarty. U wielkiego ołtarza zapalone były świece, u progu kilku żebraków stało, nikogo więcéj. Cisza i spokój do-