Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 225.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   221   —

lały, wściekły. Chrystus ten szedł, a nie poruszał się, szedł tak wiecznie i nie było końca jego pochodowi ani ich szaleństwu.
W górze, spojrzała, tkwił krzyż jeden jeszcze i na nim Chrystus, a nad nim gołąb w powietrzu z rozpostartemi skrzydłami. Jeden gołąb litościwy!
U ołtarza śpiewano, dzwoniono i modlono się — ona siedziała nieruchoma, patrzała ciągle i dumała. Lżéj jéj tu było jakoś wśród tych wizerunków męczarni.
Zaszeleściało coś, zaszemrało w ciemnym kącie kościoła, weszli ludzie jacyś i stali nieruchomi, pokryci mrokiem. Jagna popatrzała na nich obojętnie i odwróciła oczy.
Ksiądz przeżegnawszy ją odszedł od ołtarza, zgaszono światło, ci co stali po kątach wysuwać się zaczęli, ona jeszcze siedziała.
Zawsze niewiedziała po co przyszła, co ją tu zawołało. Czekała aby jéj znak dała własna dusza iż iść może nazad, bo że nie przyszła z własnéj woli, ale musem jakimś — to czuła dobrze.
Teraz cicho już było, skończyło się wszystko, trzeba iść było czy nie? Zawahała się. W tém stary człek w sukni czarnéj zbliżył się do niéj dotknął jéj ramienia, i wskazał na drzwi do połowy już zamknięte. Jagna wstała powoli, obejrzała się ku ołtarzowi, ku Chrystusowi, ku gołębiowi u góry i posłuszna ku drzwiom iść poczęła.