Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 226.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   222   —

Tu dopiero uczuła chłód i osuniętą chustą ogarnęła się znowu.
Oczy jéj po tym spoczynku widziały więcéj i jaśniéj. U drzwi stała kamienna kropielnica, zajrzała do niéj. Wodę widać było na dnie, dotknęła jéj palcami i zmoczyła czoło gorące — ochłodziło ją to. We drzwiach kilku żebraków patrzało na nią ciekawie — minęła.
Deszcz pruszył, ranek chmurny zmienił się w dżdżysty. Od kościoła ku zamkowi widać było podwórze długie, Jagna puściła tam wzrok — puste stało, tylko ludzi kupka opodal się zatrzymała, i ku niéj czy ku kościołowi patrzała. Obejrzała się na nich, oni patrzyli na nią, jeden szczególniéj, ale twarzy jego nie widać było, postawę miał, ruchy — jakby tego kogoś którego znała. Ale niemógł być nim! powiedziała sobie — o nie! Ten by nie stał tak daleko, taki martwy!
Po oślizłéj ziemi zwolna poczęła zchodzić ku domowi, słaniając się trochę bo jéj było słabo jakoś. Deszcz padał rzęsistszy coraz. We wrotach minął ją orszak konnych jadących na zamek śmieli się i wygadywali, popatrzyli na nią — pojechali.
Nie pilno było do domu.
Dziwiła się po co tam chodziła? Na zamek? Czy dzwonek wołał czy serce? niewiedziała teraz. Obejrzała się za siebie czy kto nie goni, nie było