Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 235.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   231   —

Widziałem ją w kościele odzianą ubogo. Nikomu ani słowa o tém, idź na zwiady.
Smok uśmiechnął się, do kolan pokłonił, ale z miejsca nie ruszył. Mówił w ogóle mało, i niezręcznie. Kaźmierz rozkaz powtórzył, na twarzy Smoka widać było zafrasowanie jakieś, jakby niewiedział co począć. Książe już się domyślał, że zechce może wymawiać się od ciężkiego poselstwa, a znając Smoka, zdziwił się mocno. Smok gotów był zawsze w ogień i wodę, jak powiadał, dla swojego pana.
— Szukaj, proszę, idź! przynieś mi rychło wiadomość co się z nią dzieje!
Smok nie ruszył się jeszcze, skłonił się do nóg i jąkając rzekł.
— Cóż ja mam chodzić, szukać, ja o niéj wiem!
— Jak to? wiesz, że ona tu jest? — krzyknął książe przystępując doń — poczciwy Smocze! wiesz?
— Ona tu dawno — począł Smok krótkiemi słowy — ludzi jéj widziałem. Wiem, dwór mają, pono i mąż jakiś u niéj jest. Gadają, że ona z nim nie żyje, tylko go wzięła, aby dziewką nie być. Scibor umarł.
Książe słuchał z zajęciem nadzwyczajnem, z radością prawie, kazał powtarzać, rzucał pytania, badał, a Smok to głową, to ustami dawał odpowiedzi. Gdy skończył książe, dobył garść gro-