Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 247.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   243   —

Stary Hreczyn, oczyma tylko błagał ją aby tego nie czyniła nie dała mu się odezwać.
— Chcę tego, pójdziesz i powiesz mu — rozumiesz!
Sługa westchnął i pokłonił się pokornie, ale łzę miał w oku.
— Nikt prócz księcia słyszeć tego niema — dodała — idź zaraz, a niewracaj z niczém.
Hreczyn namyślał się długo, poszedł potém do komory swéj, odział się ubogo, próbował jednéj i drugiéj sukni, z kolei kilka podeptał nogami niecierpliwie, wreszcie licho przybrany, z kijem w ręku ku wrotom pociągnął. Jagna niecierpliwiąc się i zżymając czatowała w oknie na wychodzącego. Gdy go ujrzała, worek który miała nagotowany w ręku, wysunęła ku niemu.
— Weź, byś miał czem kupić odźwiernych.
Hreczyn powlókł się ku zamkowi. Dostać się do księcia nie było naówczas trudno nawet najbiedniejszemu człowiekowi. Za czasów surowego Mieszka puszczano wszystkich z żałobami wedle starodawnego zwyczaju, u Kaźmierza drzwi każdego czasu dla biednych stały otworem. Nie odsyłano do urzędników, chyba gdyby pana nie było. Gdy na zamku się znajdował, sam sądził i słuchał. Lecz przy tych posłuchaniach stali zawsze u boku księcia urzędnicy, dwór i komornicy. Rzadko bywał sam bez świadków. Musiał Hre-