Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 267.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   263   —

życie na włosku, już się jedno wielkie państwo składało. Z niem czoło byśmy stawili Rusi i mogli ją zawojować całą, Pomorze, Prusy, Łużyce. Nie ja jeden roiłem tak, roili i drudzy. Nie chcesz ty panie czynić tego, azali nie znajdą się, co powiedzą — bierzmy Mieszka, ten wahać się nie będzie, w potęgę urośniemy.
Kaźmierz słuchał w myślach pogrążony głęboko.
— Wierz mi Jakso na nieprzyjaciela sercaby mi nie brakło, na braci go nie mam, po ich ciałach do téj potęgi dla was, nie pójdę.
Mamy dosyć siły, aby się oprzeć nieprzyjaciołom i bronić, dlaczegóż zawojowywać chcecie? Jestli państwo szczęśliwsze, gdy wielkie, na które jednemu człowiekowi jako ja nie starczy oczu i siły, aby niem rządził?
Na pogan idźmy! Chrześciańskie państwa nie sąż nam wszystkie w Chrystusie braćmi?
Wierzcie mi, na maluczkiembym wolał siedzieć, bylem je szczęśliwém widział!
Gedko nie mówił nic, Jaksa téż zamilkł.
Ciężka chwila minęła, patrzano po sobie smutno.
— Uznacie więc Mieszka na Poznaniu? — zapytał biskup.
— Pierwszy krok do mnie nie należy — rzekł książe. Zmilczę i czekać będę, bo on pierwszy do mnie przyjść powinien, nie ja do niego. Jeżeli