Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 273.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   269   —

mało czas ją odmienił. Gdy się ustroiła jaśniała dawną pięknością swą królewską.
Wśród ciszy na dworze, gdy Wichfried do drzwi zastukał, choć zdala posłyszała Dorota uderzenie i stanęła twarzą się ku wnijściu zwracając. Wyraz jej przestrachem i niepokojem był zmieniony, ręką cisnęła gwałtownie bijące serce. Starała się odgadnąć czy niemiec sam czy z nim przychodził. Słuchała — kroki powolne, mierzone zbliżały się — sam był? — nie?
W głowie i uszach szumiało tak że nic rozeznać nie mogła, Wichfried nie spieszył. I to już było złym znakiem. Jak przyrosła do podłogi, nieruchoma czekała nań z twarzą do drzwi zwróconą ciągle.
Niecierpliwiła się, nie przychodził. Poskoczyła już sama ku wnijściu, gdy niemiec podniósłszy czerwoną zasłonę, opieszałym krokiem, jak znużony, ręką pot ocierając z czoła — wsunął się milczący.
Czekała jeszcze, odzywać się nie śmiejąc, a on mówić nie śpieszył.
Wybuchnęła naostatek.
— Cóż? nie ma go? nie będzie?
— Nie mógł — odparł niemiec — właśnie dziś najgorsze nadeszły wieści, Mieszek opanował Gniezno i Poznań. Potrwożeni wszyscy — wojna być może. W takiéj chwili trudno mu biegać dla rozrywki...