Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 278.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   274   —

— A ja nie mogę nic! Żal mi was — odezwał się niemiec cicho. — Czyńcie już co się wam zda. Straciłem rozum...
Po chwili namysłu, Dorota która trzęsła się z gniewu — ochłódła, pomyślała, uśmiechnęła się i ukazała że wieczerza stała gotowa w drugiéj izbie.
Widać było przeze drzwi stół szytym okryty obrusem, lśniący od naczyń złocistych, dziewczęta stały przy nim jedne z nalewkami i ręczniki, drugie przyświecając.
Jak gdyby już zapomniała gniewu i trwogi Dorota ociągającego się niemca podwiodła ku stołowi.
— Wprawdzie sami będziemy! — odezwała się szydersko — a no płakać nie ma czego!
Skinęła aby dziewczę kubek podało. Wichfried spragniony wychylił go chciwie. Zasiedli poufale szepcząc z sobą, Dorota, choć podrażniona i gniewna, ustami się śmiała, udając lekkomyślną. Niemiec pod wpływem ożywczym napoju zaczął patrzeć weseléj i usta śmieléj otwierać. To z czém się wprzódy ociągał i wahał, teraz mu się z nich samo dobywało.
Dorota wyciągała go na słowa, słuchając bacznie i umyślnie okazując zobojętnienie.
— Jeżeli książę mnie opuści — mówiła — znajdę innego opiekuna, na nich mi jeszcze nie