Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 046.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   42   —

czapką mu się skłonił pięknie i dla niego nawet twarz rozchmurzył trochę.
Jaksa mało co na to powitanie odpowiedział.
— Jeżeli mnie oczy moje nie zwodzą — odezwał się nadzwyczaj osłodzonym głosem, pokornie Mierzwa — wszak szczęście mam oglądać rycerza, którego stopy ziemi świętéj dotykały, miłościwego pana Jaksę z Miechowa.
Jaksa spokojnie głową potwierdził, a Mierzwa raz jeszcze pokłon mu oddał.
— I wy téż, miłościwy panie, nie zastaliście księcia Kaźmierza! Co to za nieszczęście! Pan mój, który go tak kocha stęskniony jest za nim, radby go u siebie gościem miał. Zamek nasz krakowski rzadko go ogląda. Rzekł więc do mnie, nie doczekam się najmilszego brata mojego, jedźcie wy, powiedźcie mu że mi tu pożądany jest i potrzebny, niechaj mnie rychło nawiedzi.
Jaksa nieznacznie ramionami poruszył, a Goworek wnet dodał.
— Jeśli to wasze poselstwo całe, my je wiernie do uszu pańskich podamy. Wam z obowiązku sędziowskiego gdyby pilno było, może byście téż chcieli księżnie Helenie się stawić i téj to zlecić!
Mierzwa zakłopotany wciąż ręką twarz wygładzał, jakby się namyślał, co ma poczynać.
— Pewnie, pewnie — zamruczał, — uderzę czołem przed księżną, lecz nie godzi się bym choć