Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 063.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   59   —

się do siebie, nie troszcząc się i nie kierując niemi.
Widok był osobliwy tych dwojga koni i ludzi tak jakoś dobranych jakby ich czworo stanowiło jedną, skrzydlatą, wesołą istotę.
Śmiały się im twarze i drgały usta, oddechu brakło na mowę, oczyma tylko wiodła się rozmowa. Z dwojga jednak twarzy tych równie pięknych, Jagny była weselszą i szczęśliwszą, w Kaźmierzowéj z poza szczęścia patrzała ukryta troska, jak z poza przejrzystéj zasłony druga suknia przegląda. W oczach blasku pełnych zdała się połyskiwać łza ukryta, na ustach w uśmiechu była boleść, czoło wypogodzone przebiegały chmurki, które wejrzenie Jagny rozpędzało.
Na jéj obliczu było tylko uczucie chwili bez pamięci przyszłości, bez frasunku o jutro, gdy na męzkiém ciężyło i to co przeszło i to co przyjść miało.
Walczył z sobą aby się upoić jéj wzrokiem, jéj uśmiechem, i być jak ona szczęśliwym bez pamięci.
Rzucali ku sobie pół słowami tylko im zrozumiałemi, które dla nich zawierały wiele, bo były przypomnieniami nieraz długo wypowiadanych myśli.
Biegli tak, nie patrząc na konie, które same drogę sobie znajdowały, omijały trzęsawiska, zdały się po niewidzialnéj dla oczów a znanéj so-