Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 073.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   69   —

szemi, domagano się wpuszczenia wewnątrz. Rozpoznać było można kilka męzkich głosów różnych, powtarzających ciągle.
— Wrota! otwierać wrota!
Najście to było cale niespodziane, bo do chaty w Gaju chyba zbłąkany mógł zajrzeć podróżny. Stała na uboczu i nikt tu nigdy nie widział gości. Jagnie krew uderzyła do twarzy. Ani sama się kryć nie chciała, ani księcia na poznanie go narazić. Zresztą wiedzieć nie było można, kto się wpuszczenia domagał, i czy nie jaka szajka zbójców leśnych, chwilę tę upatrzyła sobie do napadu.
Parobcy chwycili zaraz oszczepy, a chłopca wysłano, aby się podkradł do bramy i obejrzał przyjezdnych.
Posłany powrócił oznajmiając z przestrachem, że koni ze dwadzieścia u wrót stało, a widać było ludzi rycerskich, zbrojnych, którzy na statecznych ziemian wyglądali. Tymczasem grożąc i łając, na czém świat stoi, dobijano się ciągle do bramy.
Wydawszy rozkaz, aby zwolna wpuszczano przyjezdnych, Jagna pobiegła przelękła i gniewna razem do Kaźmierza, aby mu oznajmić o przybyłych i kazać się ukryć przed niemi. Sama chciała wdziać suknie niewieście i obmyśleć czy się ma ukazać czy nie nocnym gościom.
Starszy sługa miał ich tymczasem wpuścić do