Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 074.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   70   —

pierwszéj izby, od któréj drzwi do dalszych sama Jagna zasunęła.
Kaźmierz na wieść o przybyszach, rzucił się do miecza naprzód, ale przeciwko dwudziestu zbrojnym oporu stawić nie było można. Chciał potém z Jagną razem uchodzić w lasy, lecz trzeba było zaczekać i widzieć, a wiedzieć co byli za ludzie, którzy się tu nocą na bezdrożu znaleźli kupą taką.
Z za drzwi słyszeć było można, gdy nadchodzili.
Gdy stary sługa pobiegł im otwierać wrota, stanął przed nim cały zastęp jezdnych, którzy natychmiast złorzecząc na podwórze się wtłoczyli, z naleganiem czyja chata była, kto w niéj gospodarzył.
— Pod czas gospodarza nie ma — odparł sługa — a panem naszym jest Scibor ze Sciborzyc. My tu słudzy, a już i tak gości mamy zajezdnych (tak mówić mu kazano), nocą nam nikogo puszczać niewolno.
Starszych trzech jadących na dzielnych koniach z pięknym orężem, poczęli wołać.
— A toć nie zbóje jesteśmy, w burzę i słoty nikt dachu zbłąkanym nie odmawia. Licho w drodze obłęd i burzę nadało!
Nie pytając więcéj poczęli zsiadać z koni, otrzęsali się z wody i pytali zaraz o najbliższą drogę do Sandomirza, którą po nocy zgubili.