Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 095.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   91   —

wniéj. Ostrożnie rozpatrując się dokoła Żegieć, znalazł sposób przemknąć się do drzwi i śmiało a natarczywie począł domagać do pani saméj, opowiadając, że posłany jest w bardzo pilnéj sprawie.
Czekać musiał czas jakiś nim do niego wyszedł Przegala i jął go rozpytywać od kogo i z czém przebywał; Zegieć śmiało mu oświadczył, iż tylko z samą wdową mówić może. Zbywano go tém, że jéj doma nie ma, rozpatrywano się w nim, badano, wreście wyszła sama pani do niego z niespokojnym twarzy wyrazem, nadąsana i gniewna.
— Miłościwa pani — począł śmiało do nóg się jéj skłaniając Żegieć — jestem sługą tego, który tu u was niedawno gościł z Jaśkiem Bogorją, zwie się on Zabor z Przegaju. Stał się z nami przypadek straszny, chwycili nas ludzie księcia Mieszkowi, nie wiedzieć za co, na gościńcu, posadzili do ciemnicy, ledwieśmy się zdołali z wielką biedą podkopawszy uwolnić.
Wdowa poczęła ciekawie rozpytywać, bo i owego Zabora pamiętała mało i niewiele on ją obchodził, Żegieć jak mógł i umiał litość się w niéj starał obudzić. Napomknął jéj cicho, że do ks. Kazimierza w drodze byli. Dorota baczniéj się przysłuchiwać zaczęła.
— Miłościwa pani — mówił Żegieć — jak ty nas nie poratujesz, zginiemy. Pan w podartéj odzieży kryje się w łozach, ani konia ni broni