Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 121.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   117   —

wy nader miłéj — domyślał się iż Pasterz przybywał z brzemieniem jakiemś na piersi.
Dano mu znać wcześnie, że do Tyńca przyjedzie, ale nie tłumacząc podróży.
Gedko siadłszy za stół, ukończywszy modlitwy, długo pozostał zadumanym i milczącym. Gdy misy postawiono a braciszkowie się oddalili.[1] Biskup dopiero puścił swobodnie cugle myśli i z wezbranéj piersi potok popłynął.
— Ojcze Kaźmierzu, — zawołał wzdychając ciężko — ojcze Kaźmierzu, zaprawdę, twardych dożyliśmy czasów. Ot znowu chmury ciągną, ot znowu my pasterze duchowni musimy wtargnąć z władzą naszą w świeckie sprawy. A co się gotuje, Bóg jeden wié! Odmówił książę Kaźmierz dwakroć spuścizny po Kędzierzawym, nawet gdyśmy go przy trumnie nieboszczyka prosili, aby ją przyjął. Prawem starszeństwa oddaliśmy Mieszkowi stolicę — na to, aby on nas z niéj wyganiał!
Ha! — dodał — sługom Bożym bez obrazy swojego pana nie godzi się dać sobą pomiatać.
Westchnął znowu. Mistrz Amilius rzekł zwracając się do Opata.
— Wiecie o tém? książę wydał wyrok skazujący Pasterza naszego na wygnanie!
Opat ręce złożył i oczy podniósł ku niebu.
— Jakimże prawem!

Gedko posępną twarz zwrócił ku niemu.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast kropki winien być przecinek.