Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 127.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   123   —

Zresztą Mierzwa go tu z sobą przywieść powinien. Kaźmierz mi nie straszny! — dokończył.
— Nie jego, to innego sobie przybiorą — począł Kietlicz rozpaczliwie, — nie wiem już kogo, małoletniego Leszka chorego, albo z Władysławowiczów którego! Na Waszą Miłość wszyscy się sprzysięgli! Wypowiedzieli nam posłuszeństwo.
Milczał książę, naówczas dopiero Kietlicz, którego do żywego bolało niepowodzenie, począł szeroko opisywać co go na każdym spotykało kroku, jakie wszędzie znalazł pustki i opróżnione gniazda.
Książę słuchał bez widocznego wzruszenia; gniewu nawet nie okazywał przeciw Kietliczowi, który sam na siebie i wszystkich więcéj się sierdził niż pan na niego. Ta zimna krew księcia, gorącego Serba tém mocniéj rozjątrzyła iż położenie widział groźném, a pana jakby obojętnym na nie.
Mieszek najmniejszéj nie okazując obawy, dał rozkazy chłodno aby zamek opatrzyć i ludzi zebrać co najwięcéj. Nieograniczoną ufność zdawał się mieć w sile własnéj i w dobroduszności Kaźmierza.
Gdy Kietlicz potém narzekać jeszcze począł, iż nikogo z winnych nie pochwycił — odparł mu książę.
— Dali się który wziąć, łeb mu ucinać, bo przykładu trzeba.
Późnym wieczorem nadciągnął Mierzwa po-