Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 129.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   125   —

wa. — Wyjechał i nikt nie wie kiedy powróci. Wyruszył na łowy, między nami mówiąc, wszyscy wiedzą na jakie łowy. W lesie ma gdzieś zwierzynę z długiemi kosami i białem liczkiem. Jak na te łowy pojedzie, gnaj wiatr w polu! nie powraca rychło! Gdym przybył, już go nie zastałem.
— Nie czekaliście?
— Czekać, dwa tygodnie!! — zawołał Mierzwa, rękami ruchy czyniąc osobliwe. Ludzie wiarogodni zapewniali mnie, że gdy wyruszy w te lasy, na tego dwunożnego zwierza, czasem go dni kilkanaście niema. Com miał robić?
Tu zniżył głos i uśmiechając się a niezważając że się Kietlicz burzył gniewem, ciągnął daléj.
— Książę poniekąd jest uniewinniony, Rusinka z którą go ożenili, nie powabna i nie wesoła, choć cnót wielkich pani. Ludzie ludźmi!
Kietlicz się miotał, ochota go brała precz za drzwi wymieść nieszczęsnego posła.
— Gadajże — zawołał — coście na zamku widzieli? gotuje się tam co??
— Tak dalece nic nie słyszałem, oprócz uczonych i mądrych rozpraw, w których udział brałem, wstydu księciu mojemu nie uczyniwszy, — mówił Mierzwa, śmiejąc się. — Opat Lucjusz a choćby i Scholastyk Lambertus, uczeni mężowie, ale w jurisprudencyi biegli nie są, co im dowiodłem. Ile razy się puścili w pandenkty, de-