Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 130.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   126   —

kretalia, zakony, pobiłem ich na głowę zawsze. Chodzili jak po gołoledzi, nie wytrzymali ze mną.
Z dumą to rozpowiadał Mierzwa — Kietlicz spluwał.
— Widzieliście kogo więcéj na zamku? — pytał.
— Przemykających się różnych, dużo — rzekł Mierzwa — podejrzanych, bardzo podejrzanych! Oprócz tego zwykły dwór, Jaksę z Miechowa, Goworka, Wichfrieda. Ruch w Sandomirzu wielki, ale co to znaczy, gdy księcia niema.
— Nagliliście aby tu przybywał?
— Toć było poselstwo moje — zawołał niemal urażony podsędzia — jakżebym ja nie spełnił misyi? Sambym się naówczas osądził nietylko na grzywny, ale na chléb i wodę! Prosiłem o naglenie nietylko Jaksy, nietylko Goworka, Opata, i wszystkich, wiążąc ich uroczystemi obietnicami, ale zdałem to na księżnę. Przyrzekła mi pani miłościwa, małżonka wyprawić.
Kietlicz niechcąc już słuchać więcéj, pogardliwie dał znak Mierzwie by się oddalił.
Trochę jeszcze napojem oszołomiony podsędzia, chętnieby był dłużéj opowiadał, mając ochotę żywo i dowcipnie się rozgadać — ale mu słuchacza zabrakło — Kietlicz pobiegł do księcia.
Nie pozostało Mierzwie nic, chyba do dworku swojego na podzamczu powracać, w którym wątpliwych ślubów żona, kilka młodych służebnic