Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 131.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   127   —

patrjarchalnym obyczajem przyjętych i krzykliwe dzieci nań oczekiwały, ale na łono tego szczęścia domowego Mierzwa nie miał ochoty się udać. Dokuczyło mu już one.
Bardzo więc mu na rękę było, gdy w podwórcu spotkał Skarbnego Juchima, z którym go czuła przyjaźń łączyła, idącego powolnym krokiem z zasępioną i zafrasowaną twarzą.
Mierzwa z Juchimem żyli w najściślejszych stosunkach, chociaż Skarbny gardził człowiekiem grosza przy duszy nieumiejącym utrzymać i życia tylko używającym bez miary.
Ale — potrzebowali się wzajemnie. Mierzwa napędził wlokącego się powoli żyda i uderzył go po ramieniu wesoło witając. Usposobienie to Juchimowi wydało się dziwném, smutną twarz zwrócił ku niemu.
— No, widzicie, — wołał Sędzia — znowu jestem na miejscu i sądy się rozpoczną! Dużo spraw zalegać musi.
Juchim ruszył ramionami, popatrzył nań z politowaniem, nachylił mu się do ucha i szepnął.
— Czy ty uszów ni oczu nie masz! człowiecze! czy ty nie widzisz co tu się dzieje?
Mówił poruszając się coraz mocniéj.
— Oni nas i siebie zgubią! To głupi goj ten Kietlicz! Oni powinni byli zawczasu wszystkich pobrać, dali się im porozłazić. Gwałt! co to za pilność! Z więzienia u nich uciekają, a kto chce