Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 134.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   130   —

Mierzwa do swego domu zawczasu nie chcąc powracać, towarzyszył Juchimowi, choć ten go nie bardzo zapraszał. Stanęli u wrót.
— Słuchaj ty biedny nędzarzu Juchimie, — odezwał się podsędzia, — mnie w gardle od drogi zaschło, ty masz i wino i miód, jabym się napił i pogadalibyśmy o naszych biedach. Ręka rękę myje.
Tak się naparłszy w gościnę Mierzwa, przez otwierającą się furtkę wszedł w podwórko Skarbnego, nad które coś uboższego, brudniejszego, bardziéj opuszczonego widzieć było trudno. Chata pokryta słomą, choć spora, najgorszéj wieśniaczéj na pozór równała.
Juchim szedł przodem nie bardzo zważając na ciągnącego za nim Mierzwę, zajęty tak był obawą o los własny, iż go więcéj nic nie obchodziło. Weszli do izby ciemnéj i smutnéj. Juchim u uszaka drzwi, dotknął ręką jakiegoś znaku, rękę pocałował i nawijającemu się tuż chłopcu, odzianemu licho coś szepnął. Sam zaś czapki nie zdejmując, począł ręce myć i ocierać o rącznik przy drzwiach na kołku wiszący. Mruczał jakąś modlitwę. Mierzwa siadł i oparł się na stole, jakby mu się na drzemanie zbierało.
— Słuchaj, Juchim — począł po wypoczynku krótkim — mnie to coś powiedział ani się w głowie pomieścić, ani wyjść chce z głowy. Hę? Myślicie że już tak źle z nami?