Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 145.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   141   —

pracy, zrzekając się woli własnéj, aby mieć spokojne sumienie.
Może i on byłby się teraz zrzekł téj woli, która często wyrywała się rozumowi, obłąkiwała na bezdrożach, aby okupić tą ofiarą pokój duszy.
Życie, jakiego pragnął z tém, które prowadził, nie godziły się.
Świat ciągnął słabego pana w swe objęcia, gdy dusza wyrywała się ku czystym sferom światłości i ciszy.
Przebył już wiele, odcierpiał niemało, a nie wiedział, co go czekało jeszcze. W Sandomirzu jeżeli nieszczęśliwe życie było znośne, w Krakowie czekała niewola złota, niepokój, niepewność, wrzawa.
Miłość ziemian pchała go tam, zkąd niechęć może wkrótce spychać miała. Wstręt też czuł do rzucania się na nowe, nieobliczone losy.
Jechał, w myśli tak przebierając wszystko przeszłe, aż do ostatniéj godziny przebytéj w Gaju, przy téj szalonéj dziewusze, od któréj nie mógł się oderwać. Sto razy postanawiał zostać wiernym żonie, spełnić przyrzeczenia duchownym dane, potém przychodziła chwila namiętności, żebraczka posłanka zjawiała się pod oknem, Kaźmierz nie miał siły z niczém ją odprawić — i jechał. A wracając potém gryzł się w sumieniu własném, wstydził sam przed sobą, pokutował na duchu.