Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 160.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   156   —

pewny że prędzéj późniéj znajdą was, bo na wszystkie strony rozsyłać mieli.
— A no! późniéj! późniéj! — odezwał się książe weseléj[1] — Tymczasem wiesz co, Wichfried? Jutro sobie łowy sprawiemy. Spojrzyjno co to za lasy dokoła, ile tam zwierza w nich być musi? W lasach tak cicho! tak spokojnie, tak pięknie! i ani jednego ziemianina krakowskiego!! Tymczasem, wracajmy do Opata, bawmy się rozmową, mówmy o dawnych czasach, o czém chcesz, byle nie o tém co mi wisi jak miecz nad głową!!
Słów tych domawiał książe i szedł już ku dworkowi Opata, gdy O. Lucjusz ukazał się idący od wrót, dając znaki iż miał z księciem do mówienia.
Zmięszany był nieco.
— Co mam czynić! — odezwał się cicho. U furty stoi jakiś człek z Sandomirza od księżnéj posłany, która was wszędzie szukać kazała.
— Zdradzonoż mnie! — zawołał książe.
— Nie, wrótny, wedle rozkazu waszego, powiedział iż niewie nic — rzekł Lucjusz.
Książe Kaźmierz szybko do dworku pośpieszył.

— Proszę — odezwał się niecierpliwie — odprawić go każcie — chcę mieć czas do spoczynku i namysłu. Nie jestem tu księciem ale gościem waszym. Nie wypędzajcie mnie!

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.