Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 163.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   159   —

dziecie ją mieć! Przyleci pod opiekę waszą bo ją bracia prześladują i podobno grożą zamknięciem, że się nie po ich myśli prowadzi.
Naprawdę nie o to im idzie, ale pono o ziemie, które ojciec jéj przekazał. Niewiasta śmiała, żwawa i wesoła!
Uciekając od braci padnie wam w ręce.
Zmarszczył się Kaźmierz.
— Dość bo już — przebąknął kwaśno. — Ale niemiec wpadłszy raz na ten przedmiot, odciągnąć się od niego nie dawał.
— W Krakowie nie ta jedna czeka na was — mówił uparcie — a mieszczki krakowskie!
— Nawet niemi mnie do Krakowa nie zaciągniecie! — odparł książe i zwrócił się ku pracującym.
— Patrz! — rzekł wskazując na podwórce klasztorne — żadnéj niewiasty stopa nie przestąpi nigdy téj zagrody, zakonnicy ani ich widzą, ni słyszą o nich. Spokojni są i szczęśliwi!
Niemiec skłonił głowę.
— Nie wszystkim dano świętemi być! — rzekł z pokorą.

— Ale wszyscy się starać powinni niemi zostać, — kończył książe[1] — Ja tym ludziom w grube sukno odzianym, poszczącym przez rok cały, śpiącym na twardych deskach, dobrowolnie trapiącym ciało, zazdroszczę!!

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.