Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 171.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   167   —

— Choćby się opierał przez poszanowanie dla starszego brata — mówił Stach — gwałt mu zadamy. A i to pewna że gdy my go nie znajdziemy, gotów Kietlicz odkryć dokąd się skrył i pochwycić go. Na to już ma rozkazy.
Uchowaj Boże nieszczęścia, jak nie pośpieszymy, wezmą go nam!
— Odbijemy siłą, — poczęli krzyczeć krakowianie.
— Jak się im raz dostanie, ratować go późno będzie — odparł Stach[1] — Żyw się z ich rąk nie wyrwie...
— Na zamek! na zamek! — krzyczała gromada cisnąc się i popychając.
Ziemianin z pod Proszowic, niejaki Gąsior, niegdyś wojak, teraz gospodarz, człek już nie młody, mienia nie wielkiego ale gęby ogromnéj, wybrał się przodować, i rękę podnosząc, najgłośniéj począł krzyczeć[2]
— Na zamek!
Wszyscy szli za nim. Znano Gąsiora że do robienia zawieruchy nie było nad niego. Miał to do siebie iż mówić tak umiał jakby ludziom z gęby słowa dobywał. Na słowach mu nigdy nie zbyło, kłamał z zuchwalstwem niezmierném ludziom co lepiéj od niego o czémś wiedzieli, w żywe oczy dowodząc co chciał — zakrzyczał, zahuczał i nikt się odzywać nie śmiał.

Gąsior który stał dotąd z tyłu wysworował

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie lub następny wyraz (Żyw) winien być małą literą.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.