Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 181.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   177   —

Cóż się z nim stało?
— Mów! — krzyczano ze wszystkich stron nadaremnie. Smoka ubić było można ale słowa z niego wyciągnąć, gdy mówić nie chciał, nikt nie potrafił.
Stach i z téj go znał strony.
— Smocze — wołał klepiąc go po ramieniu — wiem że z ciebie siłą nic nie wydobędę, a no tu o życie księcia chodzi. Wybrał się z wami kilku, wy go nie obronicie. Mieszkowi ludzie po gościńcach, po lasach porobili zasadzki i czyhają — stanie się co, będziesz winien. Sam się potém obwiesisz na gałęzi.
— Gadajże, gadaj psi synu! — hałasować nacierając poczęli ziemianie.
Smok milczał jak kamień, przeklinał swą nieopatrzność że się tak dał pochwycić — brzmiało mu w uszach złowrogo że panu groziło niebezpieczeństwo.
— Nuż oni sami są od Mieszka, — myślał, — a z mańki mnie chcą zażyć?
Stał więc niemy.
Gorętsi już się doń z pletniami brać chcieli, ale Stach go osłonił.
— Z tego człowieka groźbą się nic nie dobędzie — rzekł — ja go znam.
Zbliżył się znowu sam do niego.
— Słuchaj — rzekł dobywając z pod kaftana krzyż, który zawsze na piersiach nosił. —