Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 189.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   185   —

złą myślą, spodziewali się więc że książe dla nich taić się z sobą nie będzie.
— Książe w istocie był tu z Wichfriedem — rzekł nareście Opat po namyśle — zaprzeczać nie chcę, ale dzisiejszego dnia rano z kilką ludźmi o brzasku wyruszył. Niema go tu..
— Na łowy! — zawołał Stach wylękły — w kilku ludzi! a jeżeli, uchowaj Boże, wpadnie gdzie w zasadzkę! jeżeli go zechcą pochwycić — w kilku ludzi ani się będzie mógł bronić!
Opat głową potrząsł, widząc zaniepokojonych, sam téż okazał że to go obeszło.
— W Bogu nadzieja — rzekł — że nie dopuści nieszczęścia. Na to co się stało radzić nie możemy, bo nawet nikt nie wie w którą się udali stronę.
Wiadomość ta przeraziła wszystkich. Stach podejrzewając jeszcze iż książe chciał się ukrywać, zaklął Opata aby mu powiedział prawdę, O. Lucjusz najuroczyściéj potwierdził że było tak jak mówił.
Stachowi szło o to także aby książe powracający z łowów, gdy zdala ich oddział zobaczy, nie rzucił się w lasy znowu, chcąc uniknąć z ludźmi spotkania. Wypadło więc z narady aby Papibor pozostał sam w klasztorze, a ludziom trzeba było ustąpić gdzieś do blizkiego lasu i w ukryciu oczekiwać powrotu Kaźmierza. Stach wyszedł z tém zaraz. Opat chciał im dać jeść i pić, ale