Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 193.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   189   —

polując nie pytali. Lasy były tak rozległe jeszcze iż zwierza dla wszystkich starczyło.
Mieszek starał się w tém jakiś porządek zaprowadzić, nie dając ziemianom i osadnikom bić zwierza gdzie chcieli, i pilnie strzegąc książęcego prawa — ale to nań tylko nienawiść i zemstę ściągnęło.
Kaźmierz lubił myśliwstwo jak wszyscy, chociaż inaczéj; wyjeżdżał szukając ciszy, potrzebując ruchu, gdy nic go ważniejszego niezajmowało. Codzień z Sulejowa puszczał się z Wichfriedem w sąsiednie bory i ostatniego dnia téż wyjechał z nim na góry klasztor otaczające. Tu zwierz był sąsiedztwem nowéj osady spłoszony, wyrąbywaniem lasów i trzębieżami wylękły, cofał się głębiéj. Książę i Wichfried z ludźmi trzema, pół dnia nadaremnie jeździli. Kiedy niekiedy zaszeleściało coś z boku, przemykało się zwierzę, ale po gęszczach gonić nie było sposobu, łowców do osaczenia mieli za mało, psy się rozbiegały i nie wracały. Myślistwo więc było nudne i zawodne, chyba szczęśliwy jakiś traf mógł im napędzić zwierza.
Księciu mniéj szło o to, jechali lasami ślicznemi, we dwu z druhem, z którym o wszystkiem w świecie mówić było można otwarcie, a jeden las ich słuchał...
Kaźmierz, jak wielu jemu podobnych ludzi, w których uczucie żywe myśl do ruchu pobudza,