Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 195.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   191   —

— Zdrów bywa smutek — rzekł Kaźmierz.
— Wesele téż chorobą nie jest.
— Ale po niém zawsze idzie znużenie i zawód.
— Po niem — przerwał Wichfried — ja, nie czekając idę spać. Położywszy się po szlaftrunku (napój do poduszki) żadnych złych snów nie miewam, i nazajutrz wstaję gotowy do dobréj myśli. Wszystko na tym świecie pustém mi się wydaje.
— Boś sam pusty, ale z tém jesteś pono szczęśliwy! — rzekł książę.
— Książę, gdybyś chciał, mógłbyś być stokroć szczęśliwszy odemnie.
— Nie, bom się z inną myślą urodził. Jakże mnie wesołym być! Powiedz! W Sandomirzu biedna niewiasta płacze niespokojna, a ja się po lasach włóczę z myślą dla niéj niewierną. W Sciborzycach tęskni druga..
— E! o tém myśleć nie warto — przerwał Wichfried — gorzéj że w Sandomierzu i Krakowie, czekają na was, wołają, budują, a książę w lasy uchodzisz od tych, co mu dobrze życzą.
— Bo oni mi nie życzą dobrze — zawołał Kaźmierz niecierpliwie. — Ilem ci to razy powtarzał? Szczęścia nikomu nie narzucić. Duchowni w najlepszéj myśli żonę mi dali, któréj ja kochać nie mogę, ziemianie chcą mi dać panowanie, którego nie pragnę, bo bym na sumieniu miał krzywdę brata.
— On się skrzywdził sam — zawołał Wich-