Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 197.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   193   —

miało ku wieczorowi. Należało powracać; Książę Kaźmierz był tak obojętnym, iż go wcale nie obchodziło ani kiedy i jak powróci.
Wichfried mocno się niepokoił, on uśmiechał, przeciw zwyczajowi.
— Ks. Opat będzie niespokojny!
— Wrócimy nocą — odparł książe, — noc będzie do powrotu milsza, niż do włóczęgi dzień skwarny.
— Byleśmy drogę znaleźli.
Kaźmierz ramionami ruszał. Siedli na konie znowu i zawróciwszy, jak się im zdało, jechali borem. Chcieli powracać tąż samą drogą, którą jechali wprzódy, ale postrzegli rychło, że ją zgubili. Zaczęło zmierzchać dobrze. Wichfried trąbił nieustannie, nikt mu nie odpowiadał. Trzeba było dawać sobie samym rady, bo na łowczych rachować już nie mógł Wichfried.
Szukając drogi, jak się to często trafia, gdy się ją niespokojnie chce odnaleźć, ślady jéj zatracili, kierunek zmylili, wjechali w okolicę nieznaną, w gąszcze i zawady coraz straszniejsze, które pomijając w lewo i w prawo, obłąkać się musieli zupełnie — książę widząc Wichfrieda niecierpliwość — śmiał się.
— No, — rzekł — noc za pasem, musiemy spocząć w lesie. Ognia napalemy i lężem!
Towarzysz szukał jeszcze uparcie jakiéjkolwiek ścieżyny, ale zciemniało zupełnie, nad wierz-