Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 209.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   205   —

Nie zdawał się tego młodszy rozumieć i smutnie spuścił głowę.
— Bracie, — odrzekł — więcéj pewnie nademnie masz rozumu, ale dla czego wojnę z Bogiem chcesz wieść, bo ze sługami jego? Oni ci pomocnikami będą nie wrogami, ale ty im bądź bratem.
— Panem im a nie bratem muszę być — zawołał Stary dumnie. — Tyś dzieciak i nic nie rozumiesz, oni Bogiem dla władzy frymarczą.
Nastąpiło milczenie, — Kaźmierz przerażony wzdychał.
— Na miłość Bożą — odezwał się łagodnie — na pamięć pobożnéj matki naszéj zaklinam cię, rzuć te myśli i gniewy, one cię do zguby prowadzą!
— Nie są to zabawki dziecinne, któreby można precz kinąć, — rzekł Mieszek. — Myślałem dobrze co czynić mam, wiem co czynię. Stanie się com zamierzył lub zginę. Nie u nas, po całym świecie moc duchownych wzrosła tak, że nas wzięli pod stopy swoje, nie ja jeden z niemi walczę — wszyscy królowie i książęta bój z niemi staczać muszą, aby się ich czeladzią nie stali.
Kaźmierz krzyż zrobił w powietrzu, jakby myśli złe chciał odżegnać od brata.
— Nie giń — rzekł — a niechciéj co niemożliwe. Cesarz silniejszy od ciebie, a rzymskiemu