Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 243.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   239   —

cznika, starszyzna wszystka z Gedką na czele za nim się potoczyła.
Czuć było że chwila w któréj się losy Kaźmierza i krakowskiéj ziemi rozstrzygać miały, blizką była, gotowali się do niéj wszyscy na duchu. Książe dnia tego już się nie starał uniknąć rozmowy, wolnym krokiem szedł obok Gedki do wielkiéj izby. W drodze nikt nie przemówił słowa, spoglądali na siebie dając znaki porozumienia.
Kaźmierz szedł blady jak winowajca którego wiodą na plac kaźni, ale z rezygnacyą i powagą. Uniknąć spotkania i starcia dłużéj już nie było podobna.
Gdy się naprzód książe z Biskupem, potém wszyscy przedniejsi znaleźli w izbie, stanęli kołem otaczając Kaźmierza. Cichość panowała uroczysta, przerwał ją pierwszy Gedko.
— Miłościwy książe — odezwał się — przyszliśmy do ciebie jako dzieci do ojca, a ja pasterz wiodę oto gromadkę tę, która ci się do stóp kłaniając, prosi abyś objął krakowską stolicę i wierzchnią władzę.
Nie tajno Wam że panowanie Mieszkowe stało się wszemu ludowi nieznośném, czyny jego o pomstę do Boga wołają, a cnoty twe o nagrodę do niebios. Idź więc, siadaj na stolicę i rządź nami. Niech pokój i błogosławieństwo Boże zstąpią na utrapioną ziemię naszą.
Tak począwszy wymowny Biskup sławił Kaź-