Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 266.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   262   —

w nich czytać chcieli. Książe spuścił je niemal zawstydzony.
— Czarownica to jest — rzekł — nie dziw że ludziom zawraca głowy — lecz, lepiéj się od niéj trzymać zdala.
I natychmiast zmienił rozmowę, niedając odpowiedzieć Wichfriedowi.
— O brzasku w drogę! tak — potrzeba pospieszać aby Mieszka ratować.
Wichfried — dodał gorąco — Wichfried! na twą drużbę cię zaklinam, na cienie Henryka, na sumienie twoje, uczyń co przykazuję. Dziś, zaraz nocą ślij przodem do Krakowa, do Mieszka, jedź sam, to lepiéj. Oznajmij mu że przybywam dla pojednania i zgody. Ostrzeż go niech powolnym będzie. Mnie tam ciągną, ja muszę iść, ale idę z gałęzią oliwną. Niech Mieszek nie uchodzi z grodu, niech się Biskupowi ukorzy, niech Kietlicza wygna; ja zań mówić i popierać go będę. Mów mu to, uprzedź, błagaj...
Głos jego zadrżał.
— O panie! — zawołał podnosząc oczy — odwróć ten kielich odemnie!
Wichfried stał nieodpowiadając ale oblicze mu się zmieniło.
— Jedź! — powtórzył Kaźmierz.
— Ja? — zawołał niemiec — ja? do Mieszka? Czyń książe co chcesz, wyrzecz się mnie, wypchnij, gniewaj, przeklnij, ja tego nie uczynię;