Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 019.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   15   —

jéj szyję obejmowały. Na głowie zamiast dziewiczego wianka, który dla dziewuch był w obyczaju, miała czapeczkę czerwoną, małą, zielonemi liśćmi do koła obwiedzioną.
Ślicznie jéj było w tym stroju, choć twarzyczkę miała zasępioną, a rozglądając się po okolicy, nie rozjaśniła jej uśmiechem. W oczach jakby łzą rozpłyniętą zwilżonych, smutek i niepokój znać było, do ust przylgnął ból jakiś stary, z którym się już zżyła. Stała, patrzała, oddychała, jakby jéj tam pod dachem powietrza było zabrakło, a tu go szukać musiała i chwytała spragniona.
Gdy tak patrzała zadumana, po za nią budziło się wszystko na gródku, piały na wyprzódki kury, gdakały kokosze, gruchały gołębie, rżały konie, bydło ryczało, beczały owieczki i czeladka ruszała się gwarno, a szmery i głosy przemykały po podwórcach, choć jeszcze wczesną dnia dobą stłumione.
Stary Scibor spał, więc podle dworu cicho stąpano, nie rozpuszczano głosu; bliżéj wałów, kędy o dziewce pańskiéj, już zozbudzonéj wiedziano, śmielej pomrukiwali ludzie.
Daremna to rzecz, choćby silną panią była niewiasta, nigdy jéj takiego posłuchu i poszanowania nie oddadzą ludzie, co najsłabszemu mężczyźnie. Jagny téż nie bardzo się czeladź oba-