Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 038.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   34   —

nie winowajcy. Nie on winien — rzekł — ale ja. Mnie kara zasłużona spotkała, żem się w grę niepoczciwą wdał z nieprzytomnym. Łacniéj jemu przebaczyć, który z rozpaczy że wszystko postradał zmysły téż utracił, niżeli mnie com krwi swéj, powagi i dostojeństwa nie szanował.
A tak owego Stacha wolno puszczono, królewicz mu wygraną nazad wrócić przykazał, jedno to z sądu zatrzymawszy aby mu się Stach więcéj na oczy nie śmiał okazywać.
— Jakże więc — podchwyciła dziewczyna — i powiecie, że obraza takiego męża, który z nadludzką pokorą winę darował, siebie obwinił, nie jest najokropniejszą zbrodnią? Cóż gdy się kto na świętość w ołtarzu targnie, albo mu rąk nie obcinają, na stosie go nie palą?
— Ależ słuchaj, dziecko ty gniewne, kotko ty moja drapieżna — rzekł starzec spokojnie. — Stach się stał przez to na całe swe życie nieszczęśliwym, bo tego pana jak kochał wprzód tak umiłował od téj godziny stokroć więcéj i za niego by był gotów krew przelać, tęskni do niego, u nóg jego pokutę radby sprawiać, a wygnanym jest na wieki z przed oczów tego, którego kocha.
— O tego mało! mało! — odezwała się Jagna.
— Niema Książe Kaźmierz, ja to wiem, — ciągnął Scibor — niema sługi, przyjaciela, niewolnika wierniejszego nad niego. O tém do dziś