Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 070.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   66   —

Siedzieli tak jeszcze u stołu, bo miski ciągle podawano, a podróżny jadł i pił zdrowo po długim poście, gdy Jagna ledwie czego dotknęła; — aż w podwórzu pod oknami szmer, gwar i ruch budzić się począł. Baczne ucho dziewczęcia poznało może zkąd to pochodziło, bo zaraz rzuciwszy jedzenie, pilniéj się przysłuchiwać zaczęło. I Scibor téż ku oknu obrócił głowę, a psy które tam na kości czatowały pod niém, choć nie odstąpiwszy z miejsca, coraz to zwracały pyski i groźno ujadając, poszczekiwały ku wrotom.
Ojciec i córka spojrzeli ku sobie, jakby pytając co to znaczyć miało.
Gwar ten niezrozumiały coraz wzrastał. Szło to widocznie kędyś od wałów i bramy, a w podwórzach się tylko odbijało. Ludzie spór jakiś żwawo wiedli. Niekiedy dziki głos krzykliwy, nakazujący, wysilony, gniewny zdala dochodził.
Brwi Jagny coraz się mocniéj marszczyły. Gdyby byli sami, pewnie by skoczyła zaraz dowiedzieć się co się tam u wrót działo, uczynić porządek, wydać rozkazy; w obec człowieka cudzego wstydziła się pewnie zająć męzką sprawą. Czekała więc niecierpliwie aż znać dadzą. Scibor się zżymał niespokojny.
Nie było zwyczaju w Sciborzycach, aby lud na gródku będący tak się z sobą sam ujadał, umiano go trzymać w karności i porządku.