Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 092.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   88   —

się i rozpytania, czy nie było się tam do czego przywiązać, o co zaczepić aby kmiecia obedrzeć, uwięzić lub osmagać.
Szło o to Kietliczowi widocznie aby trwogę siał po kraju, cel ten też zdawał się dopiętym, gdyż ludzie zdala zobaczywszy kupę zbrojną, poznawszy książęcego urzędnika, pędzili w lasy rzucając domy i trzody, chroniąc się w gąszcze i błota.
Samo to zbieganie Kietlicz już poczytywał za winę, kazał ścigać uchodzących, a kogo pochwycono, wiązano i męczono aby wyznał co przewinił i czego się lękał.
Ludzie towarzyszący Kietliczowi, przywykli do tego polowania, zuchwali, burzliwi, ciągle na pół pijani, bo na wozach beczułki mieli, z których nieustannie czerpali, znęcali się nad wszystkiemi kto im pod rękę podpadł, bez względu na stan i płeć jego.
Parę osad należących do benedyktyńskich klasztorów trochę śmieléj wystąpiło opornie, ufając że im jako poddanym duchownych ludzie królewscy nic nie uczynią, ale gruby Kietlicz nie zważał na nic, kazał brać podwody, odgrażając się jeszcze że nietylko mnichów ale i panów biskupów Mieszko rozumu nauczy.
Ostrożny tylko poseł pański, na obronne gródki ziemian, na starszyznę bogatszą i silniejszą wprost się napadać nie ważył, szarpał ich z boku. Mniejsi