Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 099.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   95   —

I tym razem gromada ich była około niego, za wojewodą jechała starszyzna mnoga, potém pułkowódzca, niejaki Nagoń, olbrzym pod którym mało który koń wytrzymał, dwornia, czeladź, i konnych mnogo, ciągnących się długim pasem. Wyglądało to jakby się na wojnę wybierali, bo i wozy były z namiotami i luźne szkapy i zbroje wieziono zapaśne.
Garstka Kietliczowa szczupła się wydawała przy tym tłumie, a sam urzędnik książęcy na widok pana wojewody dużo stracił ze swéj buty. — Nareszcie dał rozkaz Berezie, aby się z ludźmi swemi i wozami w jedną stronę gościńca zsunął, dając przejazd wolny dla Pobożanina.
Wojewoda już zdala zobaczywszy, powracających z wyprawy Kietliczowych, których dobrze znał, zwolnił koniowi kroku, bacznie się rozpatrując. Parę słów rzekł do kapelana i przybocznych, a gdy Kietlicz tuż podjeżdżał wystąpiwszy przed swoich, raźno mu się kłaniać począł a witać, wojewoda konia strzymał lekkiém skinieniem głowy ukłon mu oddając.
Musiał i Kietlicz stanąć.
— Zkądżeto Pan Bóg prowadzi? — zapytał Pobożanin głosem na pozór obojętnym i wesołym.
— A zkądżeby, — odparł Kietlicz, którego gromada tymczasem pod wodzą Berezy, co żywiéj bokiem gościńca przeciągała, nie bardzo się