Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 104.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   100   —

zdawało się jakby miał zamiar za jeńcem przemówić, a Kietlicz był gotów mu go dać byle słówko rzekł, ale — wojewoda popatrzywszy, rozmyśliwszy się, jakby go jakaś pobudka nieznana wstrzymała od tego kroku, już usta na pół otwarte przymknął zlekka, Kietlicza pozdrowił głowy skinieniem i konia swego podżegnąwszy ostrogą, słowa nie mówiąc, wyminął go, puszczając się daléj gościńcem.
Kietlicz jeszcze stał czekając na coś, gdy już pułk Wojewody, dwór, wozy przeciągać zaczęły. Z twarzy jego znać było, że mu szło nie w smak iż się Wojewoda nie wstawił za Zaborem — chętnie by się go zbył.
Z dobréj zaś woli puścić go tak nie uchodziło. Klnąc więc po cichu konia gwałtownie w bok zwrócił, i z głową spuszczoną za swą gromadą o kilkadziesiąt kroków nań oczekującą podążył razem z Berezą. Wyprzedzili ją zaraz i stanęli na przedzie.
Mijając Stacha Kietlicz popatrzył nań z ukosa ze złością, chciał może wywołać pokorne słowo aby mu dać wolność i znajomego Wojewodzie ziemianina nie ciągnąć z sobą, lecz Stach jakby nie rozumiał, głowę odwróciwszy stał niemy i obojętny.
Spotkanie z Wojewodą i rozmowa z nim na usposobienie wodza wyprawy i jego towarzysza, źle jakoś wpłynęło, buta ich opuściła, twarze