Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 113.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   109   —

kurów czujnych. Gdzieniegdzie z poza płotów i tynów, budzące się psy ujadały tentent posłyszawszy, a na ich głos odpowiadające inne, wzdłuż drogi witały ich szczekaniem.
Nie wiedzieć gdzie się podzieć było i co czynić z sobą, Stach już myślał czy się nie rzucić za miasto kędy w lasy, aby tam dnia czekać, konie puściwszy na paszę i wymiarkować co poczynać daléj, gdy w dali smugą jasną, szeroką światło się pokazało na drodze i trzy okna zobaczyli rozwarte szeroko, jak za białego dnia, z których oprócz jasności głosy się huczne i hałaśliwe dobywały.
Zbliżając się bardziéj ujrzeli na drodze około oświeconego dworku, stojące tu i owdzie przy płotach konie posiodłane, wozów parę i czeladzi dosyć leżącéj na ziemi.
O téj porze to późne jakieś oczekiwanie w mieście było rzeczą niezwykłą, zrazu téż Stach się wstrzymał, nie wiedząc na co popadł, i chcąc zrozumieć co się we dworku tym działo. Pogrzeb to był czy wesele?
Jechać miał daléj czy zawracać? nie pewien jeszcze wahał się, gdy przysunąwszy się dosyć blizko, z okien otwartych chwytać począł dolatujące aż tu głosy. Było ich tyle zmięszanych że w początku, prócz wykrzyków i zaklęć nic nie mógł zrozumieć. Wkrótce jednak gwałtowniéj-