Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 127.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   123   —

szych została sama w izbie, Stach z Bogorją przyłączyli się do nich.
Wtém Wawrek Leliwa, mąż poważny, pomyślawszy i rozglądnąwszy się, iż płochéj młodzieży a obcych nie było — począł mówić.
— Ot czegośmy dożyli! Pęta nas ziemian czekają! Pęta! Niema się tu już co okłamywać. Mieszek chce tu sam jeden sobie panować bez nas, bez duchownych i ziemian. Nas czeka ciemnica albo kloc, a on sobie z Łużyc Kietliczów na wojewodów pościąga. Panowie ojczyce krakowskiéj ziemi, trzeba około swéj skóry radzić.
— A no — odparł stary Cholewa — brat tego, który niedawno biskupem był, radzić trzeba, ino nie sierdzisto, powoli Jak my wszyscy ziemianie i ksiądz biskup z nami zaśpiewamy, że tego nie ścierpiemy, musi się książe miarkować.
— Jako żywo — przerwał Stach — który wśród ogólnego milczenia głos zabrać się ważył, ja, choć do ziemian krakowskich się nie liczę, przecie słowo rzec mogę. Mieszka starego znam zdawna. Człek to twardy jak kamień, nie zmoże go nikt, ani nawet biskupi.
Ufa w to, że szwagrów i zięciów ma po niemczech i po całym świecie, chce mu się być więcéj niż królem nad nami. Wszyscy gardła damy, jeśli się tak pociągnie, nikogo on nie oszczędzi. Gorzéj to niż z Władysławem.
Śmiała ta mowa wszystkim usta zamknęła.