Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 135.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   131   —

czął i na nogach, czekał na Stacha, kilku już starszych mając znowu w gościnie. Prędko więc zerwał się rozespany i z pomocą sługi umył i przyodział, aby czasu marno nie tracić. Dziwno mu tylko było, że sen co miał pokrzepić, gorzéj go jeszcze złamał i znużył. Czuł się po nim zbity i osłabły.
Wielka izba, do któréj wszedł, po wczorajszéj w niéj ciżbie, wydała mu się prawie pustą. Leszczyc jeden chodził po niéj, Cholewa i Leliwa siedzieli za stołem, dwu na uboczu w kącie szeptali coś ławę zająwszy.
Stach począł się tłumaczyć, iż zaspał tak długo, uśmiechano się nie dziwując. Gospodarz kazał podać jeść, bo sen głodu przysporzył, nie mówiono zrazu nietylko o małych sprawach, a jak się wczoraj zabawiano. Dopiero gdy się służba rozeszła, zostali sami, Leszczyc zagaił.
— Wczoraj rzekliście słowo, pewno nie na wiatr — odezwał się do Stacha — utkwiło ono w pamięci u nas. Znacie wy bliżéj księcia Kaźmierza niż my? mówiliście z naprawy czyjéj czy z siebie?
Tu, że się nań wszystkich oczy obróciły i utkwiły w nim. Stach zarumienić się musiał, zmięszał, oczy spuścił, uląkł czy się czego nie domyślano. Przyznać się nie mógł kim był, kłamać dobrze nie umiał, musiał więc wywijać ni tém ni owém.
— Księcia Kaźmierza znam dobrze — odezwał