Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 196.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   192   —

kieńca siostry, zasadziwszy się nań w lesie, porwali i na dębie obwiesili.
Nie pomogło to nic, nie upamiętała się płocha niewiasta, mężem pogardzając poczęła sobie innych gachów szukać, na przekór braciom tajemnicy nie czyniąc z tego i na jaw występując z niemi. Kraków jéj bywał pełen, gdy w kamienicy pod rynkiem, takie się działy uczty a swawole, że Biskup musiał ją precz z miasta przegonić. Szalała więc na Panieńskiéj Skale, a ojciec ni widzieć ani wiedzieć o tém nie chciał, oczy zamykając i umierając owo domostwo z ziemią około niego puścił jéj dożywociem.
Bolało to bardzo braci. Po śmierci męża wdowa żywot wiodła jaki za życia jego poczęła — niemyśląc się uspokoić. Majętności z ojca i matki miała dosyć, młodość kwitnącą, śmiałość męzką, więc do niéj ludzie jak na lep ciągnęli i jak oczarowani lgnęli do niéj. Za mąż, jak głośno się odzywała, nie chciała iść, aby pana nie mieć, na gachach jéj za to nie zbywało.
Kogo zapragnęła sobie ująć, wzięła pewnie, a dokazywała srogie rzeczy iż poczciwym ludziom słuchając o nich włosy na głowie powstawały. Bracia po śmierci ojca, odgrażali się na nią coraz gwałtowiéj. Chciała mieć kogoś coby stawał w jéj obronie, więc naprzód jednego z książąt umyśliła sobie przyzwać, a gdy się to jéj nie powiodło starego Wojewodę krakowskiego Szcze-