Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 208.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   204   —

tak, żem ludzi przekupiła, aby wiedzieć, kiedy na te łowy książe wyjedzie, z których w lasy gdzieś zbiega i znika, i po kilka dni go nie widać.
Puściłam się śladami w pogoń za nim, a com twarzy i rąk nadarła o krzaki, tom nie czuła wcale, bo w takiéj pogoni gdyby i głowę urwało, nie zarazbym się opamiętała.
Wszyscy słuchali ciekawie, nie zmięszana mówiła ciągle Dorota.
— Otóżem ich złapała we dwoje, w chacie na lasach, stałam na czatach, aż póki się nie rozjechali. Gdy ruszyła, ja w pogoń za nią. W głuchej puszczy gdy konia już pędzić nie mogła, spotkałyśmy się oko w oko. Hoża dziewka a śmiała! spojrzała na mnie grożąc oszczepem... Myślę, że ubiłaby mnie, gdybym popatrzywszy nie dała jéj ujść, bo pocóż gnać ją było? Chciałam tylko wiedzieć, która z nas piękniejsza.
Stach oczyma zdawał się zadawać pytanie, ale wdowa nie odpowiedziała na nie.
— Myślałam jeszcze zajść ich w chacie, ale jeździć do niéj przestali, albo ją Kaźmierz porzucił może!
— Ludzie o tém plotą baje — odezwał się Stach — prawdy pono nie wie nikt. Bywałoć co może, ale przebyło pewnie. Pobożny i mądrość miłujący pan, choć młodość miał burzliwą, ożeniwszy się, starego obyczaju zaniechać musiał.