Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 231.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   227   —

za gorąco biorąc krzywdy swoje, o Kaźmierzu przebąkują, wzięli się żywo do popierania go na stolicę. Znam ci i ja tego dobrego, pobożnego, czcigodnego księcia, który najwyższéj władzy jest godzien, ale anim pewny czy ją przyjmie, bo dwakroć odmawiał, ani wiem czy godzi się okładać go tém brzemieniem.
— Cóż więc myślicie? — zapytał Wojewoda?
— Chcę wyczerpać środki wszelkie, — rzekł Biskup. — Nie oddalajcie się ani na chwilę ztąd, bo i dzień jeden wiele dziś stanowić może. Wstrzymujcie ziemian waszych, aby nierozważnych kroków nie czynili, stójcie przy mnie, potrzebuję was. Zrozpaczymli o Mieszku? niech się dzieje wola Boża! Pismo święte powiada, godzi się aby jeden człowiek ginął, gdy przezeń lud ma być wybawiony. A tu i nie o los ludu idzie, ale o władzę Rzymu najwyższą i o prawa téj ziemi naszéj. Jeźli to wszystko dla jednego ma przepadać człowieka... ocalić musiemy prawa, choćby przyszło go skazać!!
Słuchał nieodzywając się Wojewoda przybity widocznie.
— Na zamku dawno nie bywałem, — rzekł Gedko — wiem że tam na mnie kosym okiem patrzą, ale jutro na Sądy pojadę, a jako pasterz téj owczarni obowiązek mój spełnię.
Tu Biskup zawahał się nieco.
— Wy bądźcie w pogotowiu stawać w mojéj