Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 236.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   232   —

— Wojewoda nasz, — ozwał się stary Cholewa — a to nam z nieba spadłeś, głowy traciemy. Część nocy już ci i tak przepadła, zleź że miłościwie ku nam z téj szkapy, a uspokój..
— Wstąpcie! prosiemy! — wołał Leszczyc natarczywie.
Chciał się stary opierać i wskazał na rozpogodzone gwiaździste niebo. Wóz na północy odsłonięty przez chmury stał znacząc już późną godzinę.
— Zaspicie na dzień, ojcze! — wołał Cholewa.
— Cóż wam tam tak do mnie pilno! — odparł Wojewoda.
W tém go już prawie gwałtem z konia ściągać poczęto, opierać się nie było sposobu. Ziemianie byli poważni ludzie, starszyzna sama.
Zsiadł więc i wszyscy za nim wtoczyli się do izby, otaczając go kołem.
— Niewiecie o niczém, — odezwał się Leszczyc, dzisiejszego dnia dwu naszych ziemian pochwycił Kietlicz, pod błahym pozorem zasadził do ciemnicy, tylko aby nam grozy napędzić. Jednemu z nich co się śmieléj odzywał gardłem grożą, drugiemu wygnaniem.
— Cóż za wina? — zapytał Wojewoda.
— Jeden się pono zdala na gościńcu na Kietlicza pięścią pogroził, a drugi mu w pomoc przyszedł ze słowem. Sługa ten Mieszkowy nie ojczyc