Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 247.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   243   —

nie odpędzały nikogo, chyba tłok stawał się zbyt wielki.
Sądy rozpoczęły się od wczesnego ranka, na żałobach nie zbywało. Mieszko sam odzywał się mało, za siebie rozkazując Mierzwie zadawać pytania, słuchając odpowiedzi, w końcu za poradą z przybocznemi sam wyrok ogłaszając.
Kilka już spraw z dość surową poszło odprawą i zapłakanych ludzi straże powypychały, gdy Kietlicz stojący u tronu, spojrzawszy ku wrotom oknem otwartém, zobaczył coś i niespokojny pochylił się do ucha pańskiego, szepcząc głosem na pół szyderskim pół złośliwym.
— Jego miłość, ksiądz Biskup Gedko na sądy téż przybywa.
Książę zdziwiony, z brwią namarszczoną mocniéj jeszcze, spojrzał na mówiącego, jakby pytał co to znaczyć miało. Było w tém bowiem coś niezwyczajnego. Biskup jak inni wiedział o dniu sądów książęcych, nie mógł więc przybyć chyba z jaką żałobą. Rzecz to znowu była nieprawdopodobna, bo duchowni sprawy ich się tyczące, sądzili sami.
Mieszko, jak zawsze, panem był siebie, tak i teraz nie okazał po sobie nic, choć go to niepokoiło. Sprawa tylko którą powołać miano, wstrzymaną została. Zwyczajem było, iż książę naprzeciw pasterza do progu wychodził, tym ra-