Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 265.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   261   —

— Nuż się opierać zechcą? — szepnął Kietlicz — i to już może być.
Mieszek głową potrząsł pogardliwie.
— Ludzi masz dosyć!
— A jeżeli Wojewoda swoich powoła?
— Wojewoda! — parę razy powtórzył Mieszek z lekceważeniem. — Wojewodę mogą sprzątnąć ci z Tęczyna, starzec jest niedołężny. Ja Wojewodów krom ciebie nie potrzebuję, do wojny znajdę dowódzców, warchołów wymieść trzeba precz.
Znowu umilkłszy przechadzać się zaczął książe, pomrukując jakby to co myślał ciężko mu wypowiedzieć było. Stanął potém naprzeciw Kietlicza.
— O Kaźmierzu prawią między sobą — rzekł, — ja się go nie lękam, ale póki on tam siedzi za oczyma, wszystko się do niego gromadzić będzie. Słać potrzeba ażeby do mnie przybywał. Lubi mądrych ludzi, — dodał szydersko, — księdza po niego wyprawić, a jeśli o wiernego trudno, Mierzwę, który go rozmową zabawić potrafi. Niech mu powie że widzieć go chcę, sprawę mam pilną..
Raz tu go sprowadziwszy nie puszczę od siebie. Ślij po niego zaraz — dziś.. prędko.
Kietlicz stał tém mnóstwem pańskich rozkazów zmięszany nieco.
— Miłościwy panie, — odezwał się, — co rozkażecie to dla mnie święte, ale czy podołam naraz