Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 024.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jego dwa psy leżały do wilków podobne, — zaczajone, przypadłe do ziemi, oczyma krwawemi wiodące za podróżnemi... Drgały leżąc... i czekając kiedy się rzucą...
Twarz starca spokojna była i poważna, ogorzała ze skórą jakby spękaną, tak ją fałdy i marszczki pokryły całą siecią gęstą. Nad oczyma siwemi dwa krzaki bujnych brwi sterczały najeżone. Suchą szyję, którą obnażoną widać było z pod koszuli jak twarz pokrajaną, brunatną — niby węże sine oplatały żyły pod skórą nabrzmiałe.
W chwili, gdy podróżny starca zobaczył, ten właśnie na psy zawołał groźno, ręką im wskazując w tył, za siebie, a kij podnosząc do góry. Podróżni stanęli... rozglądając się ciekawie.
— Pokłon wam, stary Wiszu... rzekł z konia nie zsiadając podróżny, uchyliwszy tylko głowę — pokłon wam. Każcie waszym psom do zagrody — boby nas porozdzierały... a my, starzy znajomi i dobrzy przyjaciele choć nie swoi — a nie wrogi. Słowa te powoli wyrzekł starszy łamaną mową Serbów nadłabańskich — usiłując przybrać postawę i twarz uprzejmą.
Stary patrzał nic jeszcze nie odpowiadając. Na psy naprzód zakrzyczał groźno, aby szły precz, ukazując im zagrodę, bo warczały i zęby szczerzyły patrząc na przybyszów, i coraz to się ku nim targały. Nie chciały odchodzić. — Gospodarz huknął w dłoń... Na głos ten z za tynu ukazała