Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 031.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Niewielkie okno zasuwane wewnątrz okiennicą, stało teraz otworem, tyle światła wpuszczając, ile go do rozpatrzenia się w izbie było potrzeba. Gdy Wisz i Hengo przestąpili próg, stary podał rękę gościowi i pokłonił mu się mówiąc, a zarazem wskazując. Oto chléb — oto woda — oto ogień i ława — jédzcie, pijcie, ogrzéjcie się, spocznijcie, i niech dobre duchy będą z wami.
Hengo się niezgrabnie pochylił.
— Błogosławieństwo temu domowi! odezwał się krztusząc — niech go choroba omija i smutek.
To mówiąc na ławie przysiadł, a Wisz ukroiwszy chleba kawałek rozłamał go z nim i do ust podnosząc zjadł, co téż i obcy uczynił.
Trwało to chwilę... gość już był uroczyście przyjęty i pozyskał prawa pewne. Niewiasty się nie ukazywały, ale że na cudzoziemca przez szpary patrzeć musiały znać było, z tego, że szepty i stłumione śmiechy dolatywały do uszu jego.
— Teraz — odezwał się Hengo po chwili — kiedyście mnie przyjęli w gościnę, póki jeszcze dzień jasny, pokażę wam co wiozę z sobą... Niech oczy widzą, że zwodnictwa nie ma... a jest popatrzeć na co!
Stary nic nie mówił, ruszył się tedy ku drzwiom; jeden z czeladzi do szopy go poprowadził, gdzie już konie z chłopcem stały.
Gerda spoczywał na drzewie siadłszy, ciekawie się rozglądając i przysłuchując... Sakwy